10

Szosowa Włóczęga to impreza o dość oryginalnej formule. Otrzymujemy od Organizatora kartę z dziesięcioma miejscowościami, z których przynajmniej 5 musimy zaliczyć i zdobyć pieczątkę jakiejś firmy czy instytucji. Trasę układamy samodzielnie i sami decydujemy ile miejscowości chcemy zdobyć, oraz jak długą trasę przejechać. Zwycięzcą zostanie ten, kto przejedzie najwięcej kilometrów, zgodnie z ideą imprezy aby jak najwięcej się włóczyć. Dodam, że całe wpisowe idzie na fundację Avalon, co dodatkowo wpłynęło, żeby zacząć sezon właśnie od tej imprezy. Kolejny raz mogłem docenić komfort, ale też odporność na różnego rodzaju nawierzchnię, długodystansowego roweru, jakim jest Giant Defy Advanced 1.

Maciej Paterak

 3

Ambitnie założyłem, że chcę zdobyć wszystkie miejscowości i pieczątki. Wstępnie ułożyłem trasę tak, żeby mieć szansę wszędzie dotrzeć na czas - w małych miejscowościach nie ma np. całodobowych stacji benzynowych. Wyszło jakieś 290 km, więc całkiem niedużo. Szybko jednak nieco skorygowałem plany, bo chciałem być o w miarę wczesnej porze w bazie. Do tego prognozy straszyły burzami na wieczór, zwłaszcza w okolicy Częstochowy, która miała być zaliczona jako ostatnia. Postanowiłem więc ostatni punkt zaliczyć jako pierwszy.

8

Wstałem o 2:30, żeby szybko się zebrać i ruszyć godzinę później. Miałem obawy co do temperatury, ale niepotrzebnie. Odczuwalnie było całkiem przyjemnie. Do tego na drogach ruchu jakiegokolwiek brak. Cisza, spokój, całkiem niezłe asfalty i brak jakiegokolwiek opadu deszczu, choć przed Częstochową drogi mokre. Szybciutko dotarłem na Orlen na obrzeżach miasta, ale już na pierwszym punkcie Zonk: Pan nie ma pieczątki, więc muszę szukać dalej. Będzie starta czasowa! Ale szybko namierzam kolejną stację i tu bez problemu dwie fajne dziewczyny podbiły mi kartę. Szybki wycof i już mknę w kierunku początkowo pierwszego punktu, który ma być otwarty o 7:30. Docieram 7:31. :) Nie zastałem żadnego zawodnika, ale Pani ekspedientka na mój widok z automatu wyciągnęła pieczątkę. Wszystko jasne...

 2

Następne 3 miejscowości są blisko siebie, więc szybciutko mam już na karcie niezbędne minimum, czyli 5 pieczątek. Przy okazji dopytuję o innych zawodników i zazwyczaj jest mowa o jednym - to zapewne Irek Szymocha szaleje. :) Teraz zaczyna się już zabawa na luzie, bo imprezę będę miał i tak zaliczoną, jeśli tylko dotrę do mety. Ale ambitnie ruszam dalej zgodnie z wcześniejszym planem. Tym bardziej, że teraz zaczęła się chyba najpiękniejsza część trasy, wzdłuż skał. Na chwilę nawet zapominam, że to maraton a nie wycieczka. Wkręciłem się w ideę imprezy...

11

Zdobywam jeszcze szóstą pieczątkę w miejscowości Skała, już na samym wlocie, zjeżdżam z powrotem w dół i... trafiam na najtrudniejszy, jak się później okazało, fragment mojej wycieczki. Celowo układałem trasę tak, żeby omijać główne drogi i niestety czasem to się mści. Otóż trafiłem na naprawdę ostry podjazd, gdzie licznik chwilami pokazywał blisko 20% nachylenia! A że nie miałem właściwego przygotowania, to trochę tu czasu straciłem. 

7

Kiedy wspiąłem się na szczyt, wyglądało na to, że teraz będzie już łatwiej. Byłoby, gdyby nie kolejny Zonk z pieczątką w Groszku. Nie było wyjścia, musiałem dymać do Muzeum Agatów w Rudnie, a tam kolejna konkretna górka! Tym razem ostatnia. Tutaj też najmocniej postraszyła pogoda i po raz pierwszy założyłem pelerynę przeciwdeszczową. Na szczęście na krótko, a w Muzeum zdobyłem upragnioną pieczątkę. Teraz czas na dłuższe odcinki między miastami, ale też z mniejszymi przewyższeniami. Zwłaszcza dotarcie do kolejnego na trasie Oświęcimia było formalnością - niemal non stop w dół lub z mocnym wiatrem w plecy. Ósma pieczątka zdobyta!

13

Czas ruszać na północ! Następny cel to Siewierz, czyli dość daleko od Oświęcimia. Teraz też czas na inne atrakcje widokowe: Aglomeracja Śląska. Już na wstępie trafiam na ciekawe miejsce z kilkudziesięcioma motocyklami na płotach, słupach itp. Punkt, który zdecydowanie zwraca na siebie uwagę!

1

 Dalej to już błądzenie po osiedlach, wąskich uliczkach, czasami kawałek głównymi trasami, aż docieram do Jaworzna. Zapewne wiele osób skojarzy co tam warto zobaczyć z rowerowego punktu widzenia. Celowo ułożyłem trasę tak, żeby przejechać się kawałek słynną Velostradą. Fajny bajer! Gdyby w Polsce zrobić całą sieć takich tras, jakże podróżowanie byłoby przyjemne! 

4

Niestety gdzieś tam po przekroczeniu 200 km zaczęło mnie odcinać. Brak wcześniejszych treningów ewidentnie dał się we znaki. Samymi nartami się dobrze nie przygotuje do dłuższych dystansów. Może to dziwne, ale też te wszystkie wyziewy z elektrowni itp. ewidentnie powodowały u mnie problem ze złapaniem oddechu. Może to zbieg okoliczności, ale wielokrotnie musiałem się na chwilę zatrzymać. 

6

Na szczęście nauczyłem się radzić sobie z takimi rzeczami, doświadczenie jest nieoceniane w takich sytuacjach. Grunt, że ciągle posuwam się sprawnie do przodu i Siewierz coraz bliżej! Jeszcze parę małych górek, jakiegoś bruku, klinkieru, dziurawego asfaltu i powoli opuszczam gęsto zaludnione tereny. Kończą się atrakcje industrialne...

12

 Jeszcze kilka kilometrów przez pola i powoli wjeżdżam do Siewierza na Rynek. Od razu biorę na cel pierwszy lepszy sklep - Alkohole Świata. :) Nie brakuje tu "tropicieli węży", ale sprawnie Pani podbija mi pieczątkę i mogę atakować ostatni punkt! Odzyskałem też siły, bynajmniej nie z powodu konsumpcji jakiegoś trunku ze sklepu. :) Nawet tempo wzrosło. Jakoś tak mam, że często pomiędzy 200 a 300 km łapie kryzysy. Później zazwyczaj już idzie. Cisnę głównymi drogami, bo szkoda czasu. Do ostatniej miejscowości docieram o 19:20 i niestety tu trzeci Zonk i tym razem nic wymyśleć nie mogłem! Ostrężnik: są tu dwie restauracje i nic więcej. Jedną przedwcześnie zamknięto, w drugiej trwa właśnie wesele. Niby usłyszałem, że wyjdzie ktoś do mnie i mi podbiją tą pieczątkę, ale niestety zostałem zbyty, olany, czy nie wiem jak to określić i po blisko dwóch godzinach marznięcia - szybko spadała temperatura - zrezygnowałem. Ostatecznie regulamin dopuszcza zdjęcie ze znakiem, czy ewentualnie pieczątkę z sąsiedniej miejscowości. Zrobiłem to pierwsze i zdegustowany zachowaniem pań w tejże restauracji, ruszyłem na metę. 

14

Zamiast planowo być ok 20-ej na mecie, byłem ok 22-ej! Gdybym dokręcał kilometry, nie narzekałbym, ale to były blisko 2 godziny bezsensownej straty. Nie wszystko zależy wyłącznie od zawodnika. ;) Ostatecznie wyszło mi 318 km, czyli blisko o 30 km więcej niż w początkowych planach. To też okazało się być drugim wynikiem, tak na pocieszenie po nieudanej próbie zdobycia pieczątki. ;)

15

Niekwestionowanym zwycięzcą okazał się Ireneusz Szymocha, który zdobył wszystkie 10 pieczątek i zrobił aż 374 km! Ale wszyscy wiedzą, że Irek to kosmita i zawsze zrobi coś ponad spodziewanego, że tak to określę. Najważniejsze, że to była super przygoda, fajna zabawa i ciekawe miejsca do zaliczenia. Wybranie tej imprezy na początek sezonu było strzałem w przysłowiową dziesiątkę! Wspomnę jeszcze, że jak zwykle była to okazja do poznania nowych ludzi, ale też spotkania starych znajomych. Biesiada po maratonie trwała do późnych godzin nocnych! A było o czym opowiadać i wymieniać się doświadczeniami. Klimat imprezy bardzo przypadł mi do gustu i może przyszły sezon również rozpocznę od tej właśnie imprezy. Gdyby nie ta jedna pieczątka, byłoby 100% satysfakcji, ale tu będzie ciąg dalszy... :)